Przed pierwszym wyścigiem tego sezonu było więcej niewiadomych niż zwykle. Grand Prix Australii odpowiedziało na część pytań i zaskoczyło niespodziankami. Największe z nich to odzyskana forma Valtteriego Bottasa i słaby występ dominującego na testach Ferrari.
Sezon 2019, przez większość teamów witany ze sporymi nadziejami, rozpoczął się od niespodziewanej smutnej wiadomości, która zszokowała cały padok. Charlie Whiting, człowiek od dziesięcioleci zarządzający każdym weekendem Grand Prix niespodziewanie zmarł w nocy przed pierwszym treningiem. Jeszcze dzień wcześniej obchodził tor razem z Sebastianem Vettelem. Jego śmierć pozostawiła wszystkich w atmosferze żałoby i niedowierzania. Szczególnie musiała wpłynąć na doświadczonych kierowców, mających z Whitingiem długą relację.
Formuła 1 jest sportem wymagającym ciągłej koncentracji i pracy, więc czasu na żałobę nie było prawie wcale. Lewis Hamilton był najszybszy we wszystkich sesjach treningowych, ale Mercedesy wydawały się trudne w prowadzeniu, podczas gdy Red Bulle i Ferrari zachowywały się na torze spokojniej. Obserwatorzy, także w oparciu o wyniki testów, odczytywali to jako ukrywanie potencjału przez Ferrari, wkrótce miało okazać się, że bardzo się mylili.
Hamilton nokautuje w kwalifikacjach
Przed kwalifikacjami jak zwykle poziom stresu w padoku miał swoje apogeum. Teraz miała nadejść chwila prawdy. Już w Q1 mieliśmy kilka niespodzianek. Pierre Gasly padł ofiarą zbytniej pewności siebie Red Bulla. Zespół pozwolił mu wyjechać na tor tylko raz, dochodząc do wniosku, że to wystarczy, tymczasem po drugich przejazdach Francuz znalazł się na 17 miejscu. Z dalszej rywalizacji odpadł też Carlos Sainz, który na swoim okrążeniu napotkał, wracającego do boksu z przebitą oponą, Roberta Kubicę. Polak znalazł tempo w drugim przejeździe, ale był nieco zaskoczony nagłą poprawą osiągów i w rezultacie popełnił prosty błąd, zawadzając o barierę i przebijając oponę. Zajął na skutek swojej przygody ostatnie miejsce, tuż za Georgem Russellem. Jak na razie jego pierwszy weekend po powrocie okazywał się wyjątkowo trudny. Czas z pierwszego przejazdu wyglądał na tablicy wyników bardzo źle, a w wyścigu miały go czekać następne problemy.
W Q2 nadeszła następna niespodzianka, kiedy zawodnicy Renault nie weszli do Q3. Mina Alaina Prosta mówiła wszystko. Team miał w tym roku zmniejszać dystans do Red Bulla i pewnie zająć czwarte miejsce w klasyfikacji. Teraz wyglądało na to, że czeka ich twarda walka w środku stawki.
O ile awans do pierwszej dziesiątki Kimiego Räikkönena i kierowców zespołu Haas nie był po treningach zaskoczeniem, to pojawienie się w Q3 debiutanta Lando Norrisa oraz Sergio Pereza, którego Racing Point był zupełnie innym samochodem niż na testach i dopiero w ten weekend debiutował na torze, było wielkim osiągnięciem obu zawodników, powodującym ogromna radość w garażach ich teamów.
Kwalifikacje były prawdziwym zimnym prysznicem dla Ferrari. Mattia Binotto już po Q2 wiedział dobrze, że czasy Mercedesów są poza zasięgiem jego zespołu. Hamilton nadal dominował, ale podczas pierwszego przejazdu w Q3 popełnił błąd w pierwszym sektorze. Valtteri Bottas, który rok temu rozbił się w Melbourne podczas kwalifikacji, co zapoczątkowało bardzo pechowy dla niego sezon, tym razem pojechał świetne okrążenie i był pół sekundy przed Hamiltonem, przed ostatnim przejazdem. Nie zdołał jednak poprawić czasu, natomiast Lewis znów w swoim stylu znokautował konkurentów. To było jego rekordowe ósme pole position w Australi. Tylko Ayrton Senna w Imoli i Michael Schumacher w Suzuka wygrali tyle razy kwalifikacje na jednym obiekcie. Było to też szóste z rzędu pole position Lewisa w Australii, ale w ostatnich trzech sezonach nie potrafił przekuć ich w zwycięstwa.
Mimo spodziewanych zmian układu sił, kwalifikacje oznaczały pod wieloma względami niespodziewane deja vu. Haas znowu pokazał się jako zespół numer cztery, strata grupy pościgowej do trzech najlepszych teamów nie zmniejszyła się w istotny sposób, a Ferrari miało tak dużą stratę do Hamiltona jak rok temu. Fani teamu z Maranello mogli się pocieszać, że rok temu podczas wyścigu tempo Ferrari było znacznie lepsze niż w kwalifikacjach. Na to liczył też Sebastian Vettel. Z kolei Charles Leclerc, który zdobył zaledwie piąte miejsce, był rozczarowany swoim okrążeniem w Q3.
Bottas wygrywa start
Hamilton nie wystartował najlepiej, za to perfekcyjnie wystartował jego partner z zespołu. W efekcie to Bottas wjechał w pierwszy zakręt na prowadzeniu. Bardziej zaskakujący jednak był fakt, że Fin zaczął szybko powiększać przewagę nad Hamiltonem. Od początku wyglądał na zawodnika, który panuje nad wyścigiem i pewnie zmierza po zwycięstwo. Tak dobrego Bottasa nie widziano od dawna, być może nigdy.
Za plecami Mercedesów Leclerc próbował odtworzyć start Hamiltona z 2007 roku, kiedy ten zameldował się w McLarenie mijając swojego partnera Fernando Alonso po zewnętrznej pierwszego zakrętu, ale Vettel nie zostawił mu ani trochę miejsca i Charles musiał uciekać na trawę, by uniknąć kolizji z partnerem z zespołu. W efekcie spadł z powrotem na piąte miejsce za Maxa Verstappena.
Jak zwykle przed Grand Prix Australii w centrum uwagi lokalnych mediów był Daniel Ricciardo, ale jego występ w kwalifikacjach był rozczarowujący. Australijczyk był dwunasty, za swoim partnerem z zespołu Nico Hülkenbergiem. Po starcie próbował wyprzedzić Pereza i zjechał prawymi kołami na trawę. Niespodziewanie dla niego samochód podbiło na nierówności i stracił przednie skrzydło zanim dojechał do pierwszego zakrętu, na oczach tysięcy rozczarowanych kibiców. To wyeliminowało go z walki o punkty. Później wycofał się po 30 okrążeniach kończąc kolejny pechowy dla niego wyścig w Australii.
Giovinazzi rozstrzyga walkę w środku stawki
Za czołową piątką podążali kierowcy Haasa, Kevin Magnussen i Romain Grosjean, dalej jechali Hülkenberg, Räikkönen i Norris. Poza punktami byli Alexander Albon, dwaj kierowcy Racing Point i Carlos Sainz, który niedługo musiał wycofać się z powodu awarii silnika Renault w jego McLarenie.
Kimi pierwszy zjechał na pit stop z powodu zrywki z kasku, która zaczepiła się, utrudniając chłodzenie hamulców. Hülkenberg i Magnussen po swoich stopach znaleźli się ponownie przed Finem, ale za jego kolegą zespołowym Antonio Giovinazzim, który jeszcze nie zjeżdżał do boksu. Alfa Romeo trzymała swojego kierowcę na torze, a Antonio blokował Duńczyka i Niemca, pozwalając Räikkönenowi się do nich zbliżyć. Magnussen naciskał na Giovinazziego przez kilka okrążeń, ale ten bardzo skutecznie się bronił. W końcu jednak coraz bardziej zużyte opony sprawiły, że musiał skapitulować i dał się wyprzedzić na tym samym okrążeniu Magnussenowi, Hülkenbergowi i Kimiemu, przed którym rzecz jasna nie bronił się wcale.
Za Giovinazzim ustawiła się jednak już za chwilę prawdziwa kolejka samochodów. Dla Norrisa, Grosjeana, który stracił kilka pozycji przez wolny pit stop, Albona i Pereza, Giovinazzi okazał się przeszkoda nie do pokonania i pozbawił ich szans na punkty. Grosjean musiał wycofać się później, najprawdopodobniej tak jak w zeszłym roku przez źle dokręcone koło.
Skorzystali z tej sytuacji Norris, Kwiat i Gasly, którzy pozostali na torze i wygrywali zdecydowanie korespondencyjny pojedynek na czasy okrążeń, z kierowcami blokowanymi przez Giovinazziego. W efekcie wyjechali z boksu przed nimi.
Stroll znalazł się na dziewiątym miejscu, ale naciskał go Kwiat, który na 38 okrążeniu podjął próbę wyprzedzania, ale mocno przesadził, wyjeżdżając na piaskowe pobocze. Ten błąd był dokładnie tym na co czekał Gasly, będący dotąd jedynym kierowcą, który nie gościł jeszcze w boksach. Teraz zjechał i udało mu się wyjechać przed Kwiatem. Rosjanin jednak był zdeterminowany i natychmiast zaatakował Francuza, który na nie dogrzanych oponach musiał się poddać. Dla Gasly’ego było to frustrujące Grand Prix, w którym nie udało mu się wyprzedzić nikogo. To tym bardziej zawstydzająca statystyka na tle świetnego występu jego kolegi z zespołu.
Walka w środku stawki będzie w tym roku bardzo zacięta, a najlepiej pokazuje to fakt, że w Australii punktowali kierowcy aż ośmiu zespołów. Obok Williamsa punktów nie zdobył tylko McLaren, co nieco popsuło dobre nastroje w ekipie, przed wyścigiem pełnej optymizmu. Sainz miał pecha w kwalifikacjach, Norris w wyścigu, ale to co najbardziej niepokojące, to awaria jednostki Renault już w pierwszym Grand Prix sezonu. Niezawodność może być tym, co przesądzi na koniec roku o pozycji w klasyfikacji. W tak wyrównanej stawce można spodziewać się zmian w układzie sił z weekendu na weekend. Trzeba wykorzystywać okazje. McLaren w Australii tego nie zrobił.
Honda powraca na podium
Vettel pierwszy z czołówki zjechał na pit stop, wkrótce potem, w reakcji zjechał Hamilton. Bottas jednak miał na tyle dużą przewagę i dobre tempo, że nie musiał reagować na taktykę Ferrari i poczekał ze swoją zmianą kilka okrążeń.
Po wizytach w boksie tempo Fina nadal było świetne, natomiast Lewis, z powodu uszkodzeń podłogi w swoim samochodzie, tracił do niego coraz więcej. Vettel też był wolny z powodów, których nie rozumiał ani on, ani jego team. Świetne tempo miał za to Verstappen.
Max zbliżył się najpierw do Vettela. W tym wyścigu wielu kierowców próbowało zaatakować od zewnętrznej na dohamowaniu przed zakrętem 3, ale tylko Maxowi się to udało. Wyprzedził Seba i pojechał dalej zbliżając się coraz bardziej do Hamiltona.
Fakt, że ofiarą młodego Holendra padł czterokrotny mistrz świata, świadczy o jego klasie, ale też było kolejnym bolesnym ciosem w stronę Ferrari. Vettel był bardzo wolny i ostatecznie stracił niemal minutę do Hamiltona. Leclerc, który w pierwszym stincie stracił dużo przez nieplanowana podróż przez trawę, dogonił go, ale team nie pozwolił mu wyprzedzać. Nie skierował go też do boksu po nowe opony, co mogłoby pozwolić mu zgarnąć punkt za najszybsze okrążenie.
Ten punkt, który był do zdobycia dzięki nowym przepisom był łakomym kąskiem dla kierowców z pierwszej trójki. Team Mercedesa nie był zainteresowany walką o dodatkowy punkt, ale jego kierowcy mieli inne zdanie. Hamilton nie miał jednak pod koniec wyścigu wystarczającego tempa. Wyzwanie podjął jednak Verstappen. Holendrowi nie udało się wyprzedzić Lewisa, moc Mercedesa na prostej okazała się przeszkodą nie do pokonania, ale zdołał pobić należący dotąd do Bottasa rekord okrążenia. Na przedostatnim kółku Fin jednak wykręcił jeszcze lepszy czas, co było dla niego ukoronowaniem perfekcyjnego wyścigu.
Max Verstappen i tak ma powody do zadowolenia. W wyścigu zaprezentował tempo lepsze od Ferrari, prawie dorównujące Mercedesom. Po zjeździe Bottasa na pit stop przez moment prowadził i ukończył wyścig na podium, co jest ogromnym sukcesem dla Hondy i nagrodą za kilka bardzo trudnych lat. Teraz w Red Bullu perspektywy na przyszłość w końcu wyglądają dobrze. Współpraca z nowym dostawcą silników spełnia oczekiwania. Znając talent zespołu do rozwijania samochodu podczas sezonu, możemy spodziewać się zwycięstw Red Bulla w kilku wyścigach.
Nowa lepsza wersja Bottasa
Bottas na przedostatnim okrążeniu pokazał jak jest pewny siebie. Wbrew radom zespołu zaryzykował i zdobył dodatkowy punkt. Pokazuje to jaka jest jego mentalność. Nie postawił na bezpieczne dojechanie do mety zapewniające cenne zwycięstwo, powalczył o dodatkowy punkt, bo myśli o mistrzostwie.
Po zakończeniu wyścigu, podczas rundy honorowej przekazał kilka ciepłych słów krytykom, każąc im się pie*****ć. To poziom agresji, z jakim go dotychczas nie kojarzyliśmy. Najwyraźniej Fin powrócił po zimie odmieniony, gotowy podjąć wyzwanie, które w poprzednich dwóch sezonach go przerosło. Widać w nim bardzo dużą determinację, by udowodnić swoją wartość. Należy mu w tym kibicować, bo wobec słabszej formy Ferrari, to właśnie on może stać się największym konkurentem Hamiltona.
Lewis póki co nie wydaje się zaniepokojony. Jego słabszy występ jest dla niego efektem pecha i uszkodzenia podłogi. W Bahrajnie pokaże na co go stać, pytanie czy Bottas utrzyma formę.
Ferrari ma powody do zmartwień. Tempo w Australii było całkowicie nieakceptowalne z punktu widzenia standardów zespołu, ale jest zdecydowanie za wcześnie, by przekreślać Ferrari. Leclerc po wyścigu mówił o wyjątkowości toru w Australii, podkreślając, że szybkość na testach była prawdziwa i powróci na bardziej typowych torach. Tak było w zeszłym roku. Niewątpliwie jednak następne dwa tygodnie w Maranello będą bardzo nerwowe.
Koszmar Kubicy i Williamsa
Na koniec parę słów o zespole, który zaprezentował się w Australii fatalnie. Chodzi oczywiście o Williamsa. Ten wyścig był kulminacją fatalnego okresu dla zespołu i należy mieć nadzieję, że teraz może być tylko lepiej. Opóźnienia, konieczność oszczędzania samochodu z powodu braku części, konieczność wymiany nielegalnych komponentów, brak możliwości porządnego przetestowania samochodu i w końcu znalezienie w nim fundamentalnej wady, to wszystko spadło na Williamsa w ostatnim miesiącu.
W takich okolicznościach zapowiadało się, że wyścig w Australii będzie koszmarem. I był. Jeśli traktować go jak wyścig, bo tak naprawdę był to bardziej test. George Russell co prawda nie dał się zdublować Giovinazziemu, ale to dlatego, że Włoch miał bardzo nietypową taktykę. Zdublowali go za to wszyscy inni, a on sam zdublował Kubicę, który poza słabym samochodem, miał jeszcze dużo pecha. Wygląda to na pierwszy rzut oka beznadziejnie, ale gdy przyjrzeć się czasom najlepszych okrążeń, widać, że strata nie jest aż tak duża. Pytanie tylko czy zespół jest w stanie odpowiednio szybko zacząć się poprawiać.
Wynik Kubicy wygląda fatalnie, ale trzeba przyznać, że Polak ma dużo usprawiedliwień. Podobnie jak Ricciardo, stracił przednie skrzydło już na początku wyścigu, po pechowej kolizji z Pierrem Gaslym. Zjeżdżał przez to do boksu trzy razy, w dodatku skrzydło dostało się pod samochód i uszkodziło podłogę, co sprawiło, ze samochód prowadził się znacznie gorzej. Dodatkowo odpadło mu lusterko, przez co ustępowanie dublującym go zawodnikom było bardziej skomplikowane i Kubica tracił przez to więcej. Trzeba to wszystko wziąć pod uwagę oceniając jego występ.
Z drugiej strony jednak Formuła 1 jest dosyć brutalna. Największym atutem Kubicy jest reputacja i trzeba o nią dbać, a fakt, że jego zespołowy partner go dubluje, wygląda źle. Na szczęście sezon jest długi, więc nie ma powodów do paniki. Ten występ to dla Kubicy było wiele nowych rzeczy, bądź takich, których doświadczył po raz pierwszy od bardzo dawna. Nie był właściwie przygotowany do tego wyścigu, ale ukończył go i zrobił kolejny krok, teraz trzeba czekać na dalsze postępy.
Na szczęście dla niego w tej chwili praca nad rozwojem samochodu ma dla Williamsa większe znaczenie niż wyniki na torze, ale z czasem to się zmieni i Kubica zdecydowanie musi się poprawić w porównaniu z Georgem Russellem. Patrząc na wszystkie przeciwności jakim musiał stawić czoła Polak w ten pierwszy weekend wyścigowy, można mieć nadzieję, że będziemy widzieć progres. W pewnym momencie jednak Kubica będzie musiał przestać myśleć o sobie jako kierowcy testowym, pracującym dla zespołu i zacząć być samolubnym kierowcą wyścigowym.
Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.