Nikt nie ukrywa, że w motosporcie chodzi przede wszystkim o zwycięstwa i mistrzostwa. To one decydują o tym, kto zdobędzie miano najlepszego. Niestety ta walka często ogranicza się zaledwie do kilku kierowców/zespołów, a jak spojrzymy na rok 2023 to zaledwie do jednego kierowcy i jednego zespołu.
Na szczęście walka w środku stawki potrafi być równie emocjonująca, a czasami bardziej niż walka na szczycie. Utalentowani kierowcy słabszych zespołów starają się wywalczyć jak najlepsze pozycje, które pozwalają im się wybić przed szereg, co może zaowocować owocnym kontraktem w przyszłości. W Formule 1 mieliśmy wielu kierowców, którzy potrafili przejechać fantastyczny sezon, nie walcząc o mistrzostwo. W tej serii przyjrzymy się najlepszym kierowcom ze środka stawki w danym roku.
2010 – Robert Kubica
Polski kierowca przeszedł do zespołu Renault po 3,5-letnim reprezentowaniu barw BMW Sauber. Został niekwestionowanym nr 1 w swojej ekipie, gdyż drugim kierowcą został debiutujący Witalij Pietrow. Choć bolid R30 nie należał do najszybszych, był bardzo przyjemny w prowadzeniu.
Krakowianin wycisnął ze swojej maszyny maksimum. Trzykrotnie ukończył wyścig na podium, zdobywając drugie miejsce w Australii, a trzecie w Monako i Belgii. Potrafił się też popisać fantastycznym tempem kwalifikacyjnym. W Monako otarł się o pole position, a na Suzuce pojechał jedno z najlepszych okrążeń w historii motosportu, będąc w Q3 szybszy o ponad sekundę względem czasu z Q2. Finalnie zajął ósme miejsce w klasyfikacji generalnej, z niewielką stratą do Nico Rosberga z Mercedesa czy Felipe Massy z Ferrari.
2011 – Adrian Sutil
Kariera niemieckiego kierowcy przebiegła znacznie lepiej, niż można było zakładać. Debiutował w najsłabszym zespole w stawce w 2007 roku i przez pierwsze trzy lata zamykał tabele końcowe. Od 2010 roku mógł konkurować z innymi dzięki rozwojowi zespołu Force India, który w końcu stał się znaczącą siłą w Formule 1.
Sezon 2011 był dla niego spełnieniem marzeń, jeżeli chodzi o wykorzystanie możliwości. Choć bolid VJM03 miał gorsze tempo niż 5 czołowych zespołów tego okresu, regularnie pojawiał się w Q3. Dobra dyspozycja odzwierciedliła się także w rezultatach. Dziewięciokrotnie zakończył wyścig na punktowanej pozycji i z 42 punktami zajął bardzo wysokie, 9 miejsce w klasyfikacji generalnej. Znalazł się bezpośrednio za kierowcami Red Bulla, Ferrari, McLarena i Mercedesa, okazując się najlepszym z pozostałych. Ponadto wyraźnie pokonał swojego kolegę z zespołu Paula di Restę, który przychodził do F1 jako młody talent i świeżo upieczony mistrz DTM.
2012 – Kimi Räikkönen
Dwuletnia przerwa Kimiego Räikkönena była ciekawym wydarzeniem. Mistrz świata Formuły 1 z 2007 roku rywalizował w WRC, a także w innych seriach, jak chociażby NASCAR. Tęsknił jednak za królową sportów motorowych i lepszego powrotu do stawki nie mógł wymyślić.
Fin dołączył do zespołu Lotusa, który nie aspirował do walki z najlepszymi. Kierowca miał jednak inne plany. Wielokrotnie osiągał fantastyczne rezultaty. Wygrał Grand Prix w Abu Zabi, siedmiokrotnie stanął na podium i zdobył aż 207 punktów w klasyfikacji generalnej. Zakończył sezon na trzeciej pozycji, choć jego zespół dopiero na czwartej (w klasyfikacji konstruktorów). W dodatku zgniótł swojego kolegę z zespołu jak kwaśne jabłko – zdobył ponad dwa razy więcej punktów niż Romain Grosjean.
2013 – Kimi Räikkönen
Dobra passa Räikkönena trwała. Wygrał inaugurujący nowy sezon Grand Prix Australii, a po pięciu wyścigach tracił zaledwie 4 punkty do lidera klasyfikacji generalnej – Sebastiana Vettela. Nie zważając na rywalizację z dominującymi Red Bullami, rosnącymi w siłę Mercedesami i piekielnie szybkim Ferrari Fernando Alonso, Fin ośmiokrotnie stanął na podium, w tym siedem razy na pozycjach 1-2. Tym razem przewaga nad Grosjeanem wyniosła zaledwie 51 oczek, ale tylko dlatego, że nie rywalizował w dwóch ostatnich wyścigach sezonu.
2014 – Daniel Ricciardo
Daniel Ricciardo przez poprzednie dwa lata reprezentował barwy Toro Rosso, gdzie rywalizował z Jeanem-Erikiem Vergne’em. Choć ostatecznie wykazał się lepszym tempem od Francuza, ten nie tracił do niego dużo dystansu. Tym samym przed Australijczykiem stanęło ogromne wyzwanie.
Dołączając do głównego zespołu Red Bull Racing, musiał nie tylko udowodnić swoje możliwości, ale także zmierzyć się z aktualnym czterokrotnym mistrzem świata. Dla Sebastiana Vettela sezon 2013 był spacerkiem. Dzięki najlepszemu bolidowi zwyciężał w kolejnych wyścigach, jadąc na pamięć, bez rywali wokół siebie. Trudno opisać zdziwienie, którego doznał rok później. Nie dość, że Mercedesy zrobiły miazgę z Red Bulla, to jeszcze jego kolega z zespołu, Daniel Ricciardo, wykazywał się o wiele lepszą formą.
Australijczyk wywołał sensację, pomimo iż nie posiadał doświadczenia związanego z walką w czołówce. Wygrał trzy wyścigi – W Kanadzie, na Węgrzech i w Belgii. Do tych rezultatów dorzucił także pięciokrotne zdobycie trzeciego miejsca. Tabela nie kłamie – Daniel okazał się najlepszym kierowcą w tym sezonie, nie licząc kierowców Mercedesa. Inni rywale z czołówki tacy jak Valtteri Bottas, Fernando Alonso czy wspomniany Vettel byli daleko za nim.
2015 – Max Verstappen
Przed zdaniem egzaminu na prawo jazdy Max Verstappen mógł pochwalić się pędzeniem z prędkością przekraczającą 300 km na godzinę – i to w legalnych warunkach. Syn byłego kierowcy Formuły 1 Josa Verstappena już od najmłodszych lat był surowo wychowywany. Cel był jeden: zostać najszybszym kierowcą na świecie. Ogromny talent rzucano na kolejne głębokie wody, w których okazywało się, że potrafi sobie świetnie radzić. Nic więc dziwnego, że Red Bull zezwolił Holendrowi na debiut w Toro Rosso w wieku zaledwie siedemnastu lat.
Na papierze zatrudnienie kogoś tak młodego mogło wydawać szaleństwem. Okazało się zupełnie inaczej. Verstappen już od samego początku pokazał, na co go stać, nie bojąc się agresywnej walki bok w bok i bardziej doświadczonych rywali. Dwukrotnie ukończył wyścig na fenomenalnej czwartej pozycji, a cały sezon zakończył na 12 miejscu.
2016 – Fernando Alonso
Mistrz świata Formuły 1 w jednym z najsłabszych bolidów to bardzo rzadki obrazek. Jednym z nich był chociażby Jacques Villeneuve. Kanadyjczyk miewał słabe sezony w barwach zespołu BAR Honda i udane weekendy wyścigowe przydarzały się mu sporadycznie.
Zupełnie inaczej wyglądało to u Fernando Alonso. Choć w 2016 roku reprezentował legendarny zespół McLarena, miał do dyspozycji fatalny wyścig Hondy. Mimo widocznych ograniczeń dwoił się i troił, by zakończyć wyścig najwyżej, jak tylko mógł. Na 20 startów aż dziewięciokrotnie kończył rywalizację na punktowanej pozycji. Znacząco polegał swojego kolegę z zespołu, także mistrza świata Jensona Buttona, stosunkiem punktów 54:21.
2017 – Carlos Sainz Jr
Sezon zapowiadał się dla Hiszpana problematycznie. Już trzeci rok miał reprezentować barwy satelickiego zespołu Red Bulla. Większość kierowców jeżdżących w przeszłości dla Toro Rosso żegnało się z ekipą lub w ogóle z Formułą 1 właśnie w drugim lub trzecim sezonie startów. W dodatku jego rywalem z zespołu był Daniił Kwiat, który w każdej chwili mógł powrócić do swojej dawnej formy. Carlos, jeżeli chciał coś udowodnić i zostać w Formule 1 na dłużej, musiał się wykazać właśnie teraz.
Pomimo posiadania niekonkurencyjnego bolidu spisał się bardzo dobrze. Na 14 wyścigów przejechanych dla Toro Rosso punktował w dziewięciu z nich, w tym finiszując na fenomenalniej 4. pozycji podczas GP Singapuru. Uśmiechnęło się też do niego szczęście. W wyniku umowy silnikowej pomiędzy Toro Rosso a Renault przeszedł do francuskiego zespołu. Natychmiast zaaklimatyzował się w nowym otoczeniu, co potwierdził 6 pozycją w Stanach Zjednoczonych. Ostatecznie zakończył sezon na 9 miejscu w klasyfikacji generalnej jako najlepszy kierowca spoza czterech najlepszych zespołów tego sezonu.
2018 – Nico Hülkenberg
Rok 2018 minął w świetle dominacji Mercedesa, Red Bulla i Ferrari. Spośród kierowców niewchodzących w skład tych trzech najsilniejszych zespołów najlepiej punktował Nico Hülkenberg. Niemiecki kierowca od lat miał renomę solidnego kierowcy, dla którego brak zdobytego podium pozostaje bardziej nieszczęśliwą statystyką niż rzeczywistą weryfikacją umiejętności. Te Nico zawsze posiadał, co udowodnił wielokrotnie, szczególnie w sezonie 2018. Ponad połowę rozegranych wyścigów ukończył w punktach. W dodatku często były to pozycje 5-7, a nie nisko punktowane 8-10. To dało mu aż 69 punktów w klasyfikacji generalnej. Dla porównania jego kolego z zespołu Carlos Sainz zdobył wtedy 53 oczka.
2019 – Alexander Albon
Kariera kierowcy z Tajlandii miała się potoczyć zupełnie inaczej. Został już zakontraktowany przez zespół Nissana w Formule E, kiedy na horyzoncie pojawiła się oferta od Toro Rosso. Pomimo nieoczekiwanego debiutu w Formule 1 poradził sobie bardzo dobrze. Zdobył punkty już w drugim wyścigu sezonu w Bahrajnie. Tydzień później w Chinach także zdobył punkt za 10 miejsce pomimo startu z alei serwisowej.
Szedł bok w bok ze swoim kolegą z zespołu z Daniiłem Kwiatem, kiedy w Red Bull Racing Pierre Gasly rozczarowywał. Szefostwo koncernu podjęło radykalne kroki, degradując Gasly’ego i zatrudniając Albona do głównego zespołu. Alex udźwignął presję, dowożąc solidny zasób punktowy, a fenomenalny występ w m.in. Brazylii dawał nadzieję na jeszcze lepsze starty w następnych latach.
2020 – Sergio Pérez
Sergio Perez zajął czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej, pokonując chociażby Alexa Albona z Red Bull Racing, pomimo iż w klasyfikacji konstruktorów Red Bull wyprzedzał Racing Point o ponad 100 punktów. Zakończył sezon tylko za kierowcami Mercedesa i Maxem Verstappenem którzy „ścigali się we własnej lidze”
. Warto zaznaczyć, że Meksykanin z powodu koronawirusa wziął udział w dwóch wyścigach mniej.
Kiedy wygrywał Grand Prix Sakhiru mówiło się, że zwyciężył jako bezrobotny na przyszły rok. Było w tym wiele prawdy. Pomimo bardzo dobrego sezonu sytuacja na rynku transferowym była już mocno ugruntowana. Wiele zespołów zatwierdziło już swoje składy na przyszły rok, a wakatów teoretycznie nie zostało. Na szczęście tylko teoretycznie. Red Bull Racing postanowił zmienić swoją dotychczasową, kilkunastoletnią politykę transferową. Zatrudnili Pereza od sezonu 2021, choć ten nie miał w przeszłości styczności z ich akademią juniorską. Decyzja była świetna i zaprocentowała m.in. mistrzowskim tytułem dla Maxa Verstappena w sezonie 2021.
2021 – Lando Norris
Dwuletnia przygoda młodziutkiego Lando Norrisa wyglądała do tej pory naprawdę przyzwoicie. Niestety potrafił się wykazać jedynie w pojedynczych wyścigach czy sytuacjach. Z tego powodu, choć notował dobre rezultaty, finalnie kończył sezon za swoim kolegą z zespołu Carlosem Sainzem. Na początku 2021 roku Sainza zastąpił doświadczony Daniel Ricciardo, który przychodził do McLarena po całkiem dobrym sezonie z zespołem Renault.
Brytyjczyk stanął więc przed ważnym wyzwaniem – pokazać w swoim trzecim sezonie, że jest materiałem na kimś więcej, niż kierowcą środka stawki. Zaczął na Imoli, stając na najniższym stopniu podium. Ten wynik powtórzył na ulicach Monako i na Red Bull Ringu. Grand Prix Włoch było świetnie dla całego zespołu, gdyż zwyciężył Ricciardo, a tuż za nim linię mety przekroczył Norris. Do tego wykazał się w Grand Prix Rosji, gdzie zdobył pole position i przez długi okres utrzymywał prowadzenie. Tylko złe decyzje strategiczne spowodowały, że stracił szansę na wygranie tego wyścigu.
Do tych wszystkich występów kierowca McLarena dołożył wiele wysoce punktowanych pozycji, podkreślając nie tylko swoją dobrą formę, ale i systematyczność. Szóste miejsce w klasyfikacji generalnej dało mu miejsce pomiędzy kierowcami Ferrari z marginalnymi różnicami do nich. W dodatku zdobył o 45 punktów więcej od Ricciardo.
2022 – George Russell
George Russell przychodził do królowej sportów motorowych jako kierowca, który w pierwszym sezonie startów zdobywał mistrzostwo Formuły 3 i Formuły 2. Niestety jego wielki talent został uwięziony w zespole Williamsa, gdzie spędził trzy sezonu. Tam, choć miewał spektakularne momenty, nie miał szansy na regularną rywalizację z najlepszymi.
Zastępując Valtterego Bottasa w Mercedesie musiał stanąć na wysokości zadania. Siedmiokrotny mistrz świata, a także rekordzista pod kątem wygranych wyścigów i zdobytych pole position Lewis Hamilton, został jego kolegą z zespołu. Nie licząc Maxa Verstappena, nie mógł sobie wyobrazić trudniejszego rywala.
Okazało się, że bez mistrzowskiego bolidu Hamilton wpadł w kryzys, a Russell w końcu otrzymał to, czego od dawna się domagał. Wykorzystał możliwości bolidu, rywalizując jak równy z równym z rekordzistą wszech czasów. Wygrał Grand Prix Brazylii i ośmiokrotnie stanął na podium, wyprzedzając Hamiltona w klasyfikacji generalnej o 25 punktów.
Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.